67. Lektura do (korporacyjnej) poduszki
Na początku pamiętnych lat dziewięćdziesiątych, zachłyśnięci niespodziewanie odzyskaną wolnością a jednocześnie pełni entuzjazmu i ufności w lepsze (demokratyczne?) jutro, powołaliśmy do życia przepisy planistyczne będące w pierwotnym zamyśle próbą rzeczywistego upodmiotowienia „strony społecznej” procesu planowania przestrzennego.
Jednak pod naporem „rzeczywistości” w 2003 r. nastąpiła głęboka „korekta” skali w/w upodmiotowienia.
Niestety, pomimo tych zabiegów napór wspomnianej „rzeczywistości” nie ustępował a wręcz przeciwnie.
Powstał jednak problem z dalszym pogłębianiem „korekty” w obrębie przepisów planistycznych – otóż nieadekwatna do pożądanych i oczekiwanych efektów stała się sama idea planowania przestrzennego.
W tych to okolicznościach narodziła się i została niezwłocznie wprowadzona w życie koncepcja planowania „sektorowego”, tj. regulowanego tzw. specustawami - planowania którego immanentną cechą jest całkowite pominięcie nie tylko przepisów ustawy planistycznej ale jednocześnie odstąpienie od zasad wynikających z teorii i praktyki planowania przestrzennego.
Przed ponad rokiem, w artykule Ile cukru w cukrze?, pisałem:
„Otóż, obserwując w ostatnich miesiącach lawinowy wręcz „wypływ” specustaw (ze szczególnym uwzględnieniem tych ingerujących w treść ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym) trudno nie zadać pytania: czy w tej ustawie pozostało jeszcze coś co ma jakikolwiek związek z planowaniem przestrzennym?”
To wszystko działo się i dzieje się w dalszym ciągu na naszych „korporacyjnych” - niestety „szeroko zamkniętych” - oczach.
Dzisiaj podziwiam osoby, które poczucie bycia urbanistą czerpią niezachwianie z faktu tworzenia opracowań planistycznych w opisanym wyżej „realu”.
Dla zobrazowania, o jakim „realu” piszę, polecam lekturę artykułu tutaj.
—————
Ankieta
Oceń artykuł
bardzo interesujący (11)
interesujący (11)
nie mam zdania (8)
nieinteresujący (9)
Całkowita liczba głosów: 39