0518. Samorząd bez samorządności?
Generalnie cały problem, o którym będzie w niniejszej notce, można by skwitować krótkim komentarzem pod notką poprzednią, w której postawiłem proste pytanie:
Czy kiedykolwiek w historii świata miał miejsce przypadek suwerennego państwa, które z własnej, nieprzymuszonej woli, po kilkudziesięciu latach mozolnego budowania instytucji, mechanizmów i narzędzi społeczeństwa obywatelskiego na poziomie lokalnym i inwestowania całego społecznego wysiłku i aktywności w ten proces nagle, bez podania sensownego uzasadnienia, postanawia wszystko "dotychczasowe", wyrzucić na śmietnik (historii), twierdząc arbitralnie, że trzeba wszystko zbudować od nowa?
Odpowiedź na tak sformułowane pytanie, postawione na portalu planistycznym, a przez to w sposób oczywisty dotycząca gminnego planowania przestrzennego, jest boleśnie prosta - jesteśmy „prekursorami”, ale …?
No właśnie, ale…
Główny temat, o którym piszę od piętnastu lat, czyli to, co pozornie dotyczy wyłącznie planowania przestrzennego (m.in. prób jego „naprawy”), w rzeczywistości dotyka jednocześnie kwestii o wiele szerszej - sposobu postrzegania, rozumienia i realizacji idei samorządności na poziomie lokalnym w ogóle.
Nie ulega bowiem żadnej wątpliwości, że wszystko co dotyczy samorządności gminnej jako całości, to w gruncie rzeczy głównie aktywność przejawiająca się w przestrzeni gminnej, a tym samym z wykorzystaniem, czy udziałem w szerokim zakresie elementów tej przestrzeni (własnościowym, finansowym, budowlanym, infrastrukturalnym, przyrodniczym, podatkowym itp.).
Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że taki „przestrzenny” profil samorządności na poziomie lokalnym dominuje w praktyce każdego samorządu.
Stąd prosta już i oczywista konkluzja - takie „sprofilowanie” działalności samorządowej, nolens volens, stawia przed samorządowcami na pierwszym miejscu troskę o jakości tej przestrzeni. Chociaż trafniejszym byłoby stwierdzenie, że powinno stawiać – przynajmniej w teorii.
Problem w tym, że świadomość wagi „jakości przestrzeni” nie jest taka oczywista w polskich realiach, które to realia, mówiąc eufemistycznie, wymykają się wszelkim próbom zdroworozsądkowego „ogarnięcia” i zbudowania na tej podstawie sensownego, a przy tym skutecznego planu działań „prorozwojowych”.
Jak więc w tych „polskich realiach” wygląda sprawowanie przez gminną społeczność „samorządzenia się” w sytuacji kiedy główny element, „rdzeń” na którym opierają się (czy teoretycznie rzecz ujmując: powinny opierać się) wszelkie samorządowe aktywności, nie pozostaje w wyłącznej gestii samorządów?
Oto bowiem pod pretekstem ustawowych regulacji prawnych, co pewien czas narzucana jest samorządom „wola zewnętrzna”, która arbitralnie „przerywa”, „zawiesza”, a w wielu przypadkach „przekreśla” prawo lokalnej (gminnej) społeczności do realizacji (kontynuacji) jej własnej, wypracowywanej przez lata, wizji rozwoju.
Oczywiście pewnie ze wspomnianą „wolą zewnętrzną” nie byłoby generalnie wielkich merytorycznych perturbacji gdyby do jej ustawowej „kadencyjności” była przypisana merytorycznie i usankcjonowana prawnie „kadencyjność” zarządzania procesami rozwoju gminnej przestrzeni – sprawy się jednak mocno komplikują właśnie z powodu braku takiego powiązania.
Zarządzanie rozwojem przestrzennym gminy metodą „kadencyjnej segmentacji” to prosta i pewna droga do permanentnego chaosu przestrzennego – nie da się w przeciągu jednej samorządowej kadencji wymyśleć, opracować i co najważniejsze, wdrożyć, jakiejkolwiek sensownej strategii rozwoju przestrzennego gminy.
Warunkiem koniecznym dla skuteczności działań zarządczych jest wieloletni ponadpartyjny konsensus, rozumiany jako wspólne, zgodne dążenie do optymalizacji działań i merytorycznych rozwiązań na rzecz gminnej przestrzeni.
„Ponadpartyjny konsensus, rozumiany jako "wspólne, zgodne dążenie”, to działania na wszystkich poziomach, także na poziomie rządowym, czy stanowienia prawa – ponadto wyłącznie działania, których wspólnym mianownikiem powinna być optymalizacja działań zarządczych w sferze gminnego planowania przestrzennego .
Jestem przekonany, że w polskich realiach wystarczyłaby postawa zredukowana do „nieprzeszkadzania” samorządom, ale postawa taka wymaga jednak pozostawienia samorządzenia samorządom - ostatnia „deforma planistyczna” dobitnie pokazuje, co o takich „samorządowych” mrzonkach myślą rządowi „naprawiacze”: samorządy - tak, samorządność – nie.
Albo prościej i dobitniej: Polacy nie są zdolni do samorządzenia – muszą być „rządzeni”.
—————
Komentarze
—————
Wpisy: 1 - 1 z 1